Następnego ranka błyskawicznie popłynęliśmy na łowisko i natychmiast zarzuciliśmy wędki. Gdy haczyki były już w wodzie, zasiedliśmy na długie oczekiwanie – tak nam się wydawało. Ryb ani widu, ani słychu i w porównaniu z minioną nocą odnoga zachodnia wyglądała jak martwa.
Nagle pojawiły się dwa karpie. Widziałem je jak na dłoni. Jeden z nich był karpiem skó-rzastym, drugi lustrzeniem – istną bestią. Musiał ważyć grubo ponad 20 kilogramów. Rob nie zauważył ryb. Gdy skoczyłem na równe nogi, pomyślał, że go nabijam w butelkę! Nawet gdy błyskawicznie porwałem jedną z dwóch swoich wędek, wciąż się wahał. Żyłka zamieniła się w rozmytą smugę, szybko tnącą powietrze, a wędka niemal wyrwała się z podpórek. Poderwałem kij. Ledwie udawało mi się utrzymać go w rękach!
Przez następny kwadrans rzucało mną we wszystkie strony – musiał to być jeden z tych największych karpi, na które przyjechaliśmy. Wtem, bez żadnej zapowiedzi, karp poddał się i grzecznie wpłynął do podbieraka. Z początku sądziliśmy, że waży nie więcej niż 15 kg, ale gdy ryba znalazła się w podbieraku Roy krzyknął: – Ma osiemnaście jak w banku! Miał rację. Saint Cassien znów dowiodło, że może spełnić marzenia o wielkich karpiach.
RSS